Nie da się rozmawiać przez tekst?
Udowodnię, że się da. Dlatego powstaje owa forma Podcastu — Wywiady w formie tekstowej. Jest to dopełnienie mojego Podcastu u Kuby, który na dzień publikacji — jest wstrzymanym projektem. Dlatego tworzę właśnie taką formę treści.
Moim pierwszym gościem jest Maciek Labuda, znany Science Effect. Maciej, to młody trener, niezwykle oczytana w świecie treningu osoba i pasjonat kulturystyki. Jego hobby, to jedzenie makaronu, a w wolnej chwili tworzy świetne treści na swój profil.
W tym artykule dowiesz się o:
- Czy trzeba być ekspertem, by zacząć działać?
- Czego NIE robić przy budowie swojej marki w branży fitness?
- Jak odnosić się do nowinek i skąd czerpać wiedzę?
Rozmowa:
Kuba: Cześć Maciek! Nie było nam nigdy dane porozmawiać głosowo, dlatego bardzo się cieszę, że możemy zrobić to w takiej formie. Na starcie chciałbym się Ciebie zapytać, jak rozpocząłeś swoją przygodę z siłownią?
Maciej: Moja przygoda z siłownią nie miała nadzwyczajnego początku. Któregoś dnia po prostu stwierdziłem, że chciałbym zacząć trenować. Z uwagi na problem z otyłością, z którą zmagałem się od najmłodszych lat, uznałem, że miałoby, to wszystko większy sens i wypadałoby zainteresować się także redukcją tkanki tłuszczowej. Pomysł został wprowadzony w życie i finalnie w mniej więcej rok straciłem 43 kg. Od tego momentu do chwili obecnej z każdym dniem coraz bardziej wkręcam się w świat kształtowania sylwetki.
K: Wow! Naprawdę pełen podziw dla Ciebie i twojego postępowania. A co spowodowało start Twojej działalności w mediach społecznościowych?
M: Działalność w mediach społecznościowych rozpocząłem w momencie gdy uznałem, że doszedłem do etapu, w którym tylko nieliczne treści publikowane przez polskich twórców były dla mnie czymś nowym. Teraz po kilku latach zdaje sobie sprawę, że była to raczej kwestia źródeł, z których korzystałem, a niekoniecznie moja znajomość tematu. W tej chwili jestem w stanie codziennie docierać do nowych informacji, których zrozumienie potrafi wymagać przynajmniej kilkukrotnego przerobienia. Niemniej bardzo się cieszę, że zacząłem działać tak wcześnie, bo sporo mnie to nauczyło i mimo skromnej wiedzy potrafiłem zainteresować kogoś swoim przekazem.
K: Czyli potwierdzasz tym samym przypuszczenia wielu osób, że nie trzeba być ekspertem, aby zacząć coś publikować. Rzeczywiście to blokuje wiele osob. Grunt to nie zamykać się w swojej bańce informacyjnej. Prowadzisz już swój profil jakiś czas. Masz jakieś rady?
M: Uważam, że przynajmniej w przypadku Instagrama najważniejsza jest regularność publikowania. Aktualnie social media są zasypane treściami związanymi z szeroko rozumianym fitnessem, dlatego fajnie starać się, chociaż w jakiś sposób reprezentować swój styl. To w połączeniu z cierpliwością, interesującym i przydatnym dla innych contentem jest niemalże gwarancją powodzenia. Nie da się ukryć, że przydaje się także znajomość spraw związanych z działaniem platformy, ale moim zdaniem to już coś, co schodzi na drugi plan. Najważniejsze to czerpać z tego fun i dostarczać wartość innym.
K: Te słowa wydają się bardzo proste, ale z autopsji wiem, że to bardzo prawdziwe. Łatwo popaść w robienie “pod zasięg”, a to (przynajmniej mi) nie dawało dużo “fanu”, o którym mówisz. Co byś natomiast odradził?
M: To, czego powinno się unikać, prowadząc media społecznościowe, jest w dużej mierze uzależnione od tego, do kogo docieramy oraz w jaki sposób chcemy czerpać z tego korzyści. Oferując współprace indywidualne, liczby i zasięgi mogą nie być nadzwyczajnie istotne, tu kluczowe wydają się relacje z odbiorcami. Liczba polubień, obserwatorów czy komentarzy nie jest bez znaczenia, ale sama w sobie jest praktycznie nic niewarta.
K: Trafne spostrzeżenia. Wystarczy 100 osób, które czerpią wartość z naszych materiałów i są zainteresowane naszą ofertą. Wówczas i tak nie będziemy mogli pomóc każdemu indywidualnie. Nie wystarczy nam zwyczajnie czasu na rzetelną pracę. Będąc przy temacie współprac indywidualnych. W jaki sposób zdecydowałeś się właśnie na taką formę pomocy innym?
M: Chęć pracy jako trener online towarzyszyła mi chyba od początku założenia profilu, ale wydawało się to bardzo odległe. W końcu miałem 16-17 lat i parę lat temu wyglądałem jak całkowite przeciwieństwo kogoś, kto może mieć na ten temat jakiekolwiek pojęcie. Do dzisiaj dziwnie się czuję, jak ktoś zwraca się do mnie „trenerze”. Z czasem jednak coraz bardziej się do tego przekonywałem, zaczęły się pojawiać też pierwsze pytania od obserwatorów o to czy się tym zajmuję i uznałem, że trzeba spróbować. Przez kilka pierwszych miesięcy prowadziłem ludzi za darmo, w ten sposób chciałem sprawdzić, z czym się to wiąże i czy realnie potrafię komuś pomóc. Wyszło całkiem fajnie, spodobało mi się i później zacząłem już normalnie działać.
K: Wydaje się to całkiem naturalna kolej rzeczy. Na przestrzeni tych wszystkich osób. Jak bardzo zmieniło się Twoje podejście i jak teraz zaczynasz współpracę z nowymi osobami?
M: Pracę z nowymi podopiecznymi zaczynam raczej standardowo od zebrania podstawowych informacji za pomocą ankiety. Na początku każdej współpracy staram się też w jakiś sposób wyczuć czy mam do czynienia z kimś, kto traktuje to rekreacyjnie czy trafił do mnie prawdziwy pasjonat, który żyje tym wszystkim 24/7. Sądzę, że dzięki temu mogę lepiej dopasować założenia do danej osoby oraz zwyczajnie lepiej się z nią dogadać. Wszystko i tak jednak weryfikuje praktyka, dopiero pierwszy miesiąc współpracy daje tak naprawdę możliwość poznania drugiej osoby i zweryfikowania jej zaangażowania.
K: Pierwszy miesiąc jest niezwykle istotny. Tak naprawdę powinien on być poświęcony głównie na ‘dogryzienie’ się z daną osobą. To też weryfikacja ich własnych zapałów. Natomiast jak to wygląda u Ciebie z wprowadzaniem nowinek?
M: Myślę, że to dobry moment, by wspomnieć, że bardzo mocno utożsamiam się z podejściem science based. Obserwując mój profil na Instagramie, można zauważyć, że zdecydowana większość przekazywanych przeze mnie treści jest oparta o literaturę naukową. Przywiązuje dużą uwagę do tego, by cały czas jak tylko mogę być na bieżąco z tym co mówi nauka. Osoba, z którą współpracuję, zawsze może liczyć na wyjaśnienie, dlaczego otrzymała takie, a nie inne zalecenia. Dodatkowo, jeśli ktoś wykazuje chęć zgłębiania wiedzy, to zawsze chętnie coś podpowiem lub polecę źródła, które pozwalają dokładnie zgłębić dane zagadnienie. Cała współpraca opiera się na bardzo luźnej relacji. Staram się nie być tylko kimś, kto rozkazuje i oczekuje idealnie zrealizowanych założeń, ale przede wszystkim chcę być dobrym ziomkiem, który wskazuję jaką drogą podążać oraz jak ją połączyć z życiem i codziennymi obowiązkami.
K: Z mojej perspektywy, to naprawdę dojrzałe podejście. W końcu trzeba umieć uargumentować swoje decyzje. Lubię strasznie pytać porady. Dlatego wprost. Skąd czerpiesz wiedzę i co nam doradzisz?
M: Jeśli chodzi o zdobywanie nowej wiedzy, to radzę otwierać anglojęzyczne źródła. Na początku nie muszą być to publikacje naukowe napisane fachowym językiem, można po prostu zacząć obserwować to co dzieje się w branży w innych krajach, chociażby na Instagramie czy YouTubie. Sam czerpię wiedzę z wielu źródeł, przewijają się szkolenia, książki, podcasty oraz artykuły. Cały czas śledzę również social media ludzi, których można postrzegać jako autorytety w swoich dziedzinach. W Polsce w temacie hipertrofii polecam szczególnie materiały od Mikołaja Żeglińskiego oraz Arkadiusza Czerwa.
K: A jakie masz podejście do tych wspomnianych nowinek?
M: Mój stosunek do nowinek w świecie fitness warunkuje to, jakie stoi za nimi poparcie. Uważam, że trzeba być otwartym na nowe rozwiązania, niemniej wypada sprawdzić, czy mają one jakiekolwiek prawo działać i czy będą przynajmniej równie dobre co narzędzia, z których aktualnie korzystamy. Czasami okazuje się, że nowości to tak naprawdę od dawna znane metody tylko pod inną nazwą i z atrakcyjną prezentacją
K: Ooo! Taka odpowiedź mnie naprawdę satysfakcjonuje. Swoją drogą, mamy bardzo podobne podejście jeżeli chodzi o zdobywanie nowych informacji. Zbliżając się, ku końcowi. Jak to było u Ciebie ze wpadkami i błędami? Podobno najlepiej uczyć się na cudzych 😉
M: Jedną wielką wpadką była moje pierwsza redukcja, gdzie przez pierwsze 9 miesięcy utrzymywałem kaloryczność na poziomie ~1200. Na początku żyłem też w przekonaniu, że samo skrócenie okna żywieniowego pozwala na utratę tkanki tłuszczowej niezależnie od ilości dostarczanych kalorii, a cheat day to magiczny sposób, który nie tylko przyzwala na obżarstwo, ale jeszcze usprawnia przy tym proces odchudzania.
K: Hehe. Myślę, że takie wpadki są nieuniknione jeżeli bierzemy sobie zmianę sylwetki skrajnie osobiście i chcemy zrobić to jak najszybciej. A co ze wpadkami w roli trenera?
M: Najdziwniejsze przypadki z pracy to zdecydowanie osoby, które same wychodzą z inicjatywą włączenia do planu treningowego przysiadów 2 razy w tygodniu. To jest niesamowite, że potrafią jeszcze za to płacić i dziękować ?
K: Haha! Najlepiej jeszcze bułgarskich ? I tym akcentem myślę, że możemy zakończyć naszą rozmowę. Było mi bardzo miło. Bardzo dziękuję za rozmowę.
M: Również dziękuję.
Pytanie do Ciebie: Ile razy w tygodniu wykonujesz przysiady?
[ Profil Maćka – https://www.instagram.com/science_effect/?hl=pl ]